Autor szablonu: ArianadlaWioski Szablonów | Flower design by BiZkettE1 / Freepik

poniedziałek, 13 lutego 2017

VIII

Jeśli ktoś ma pecha, to zwykle na całego. Wiele książek opisywało historie, gdzie protagonista napotykał przeszkodę, która z każdym krokiem się wypiętrzała, aż nie wyrastała do kolosalnych rozmiarów i Feliks był właśnie jednym z nich.
Tego dnia, rodzice wcześniej wyszli do pracy, więc sam musiał zorganizować sobie śniadanie i transport. Budzik zawiódł i zadzwonił za późno. Chłopak biegał po domu naciągając na siebie spodnie, z kanapką posmarowaną pastą do zębów w ustach. Ostatecznie wybiegł w takim pośpiechu, że nie zabrał ani kurtki, ani parasola, które później bardzo by mu się przydały.
Przed ósmą stał na przystanku tramwajowym. Wcześniej wydawało mu się, że na zewnątrz jest ciepło, teraz nie miał już tego przekonania, tym bardziej, że zaczęło lać. Drżał i pociągał nosem, nawet co jakiś czas kichał. Wiedział, że cofnięcie się do domu nie wchodzi teraz w grę. Na dodatek pod nogami kręcił mu się mały terierek, a co chwila zza pleców słyszał poirytowany głos jego właścicielki.
– Synek, jak przeziębiony, to siedź w domu! Drażnisz mi pieska! Pańcia nie pozwoli skrzywdzić skarbu – tu już zwracała się do psa.
Deszcz lał się na chłopaka nieposkromionymi strugami. Całe szczęście po dziesięciu minutach podjechał tramwaj. Wbiegł do środka i skurczył się w kącie. Pani z pieskiem na rękach weszła tuż za nim. Szczeniak otrzepał się i dodatkowo opryskał chłopaka kolejną porcją deszczówki. Przemoczony do suchej nitki Feliks kulił się na fotelu i pocierał dłonie, żeby się rozgrzać.
Kiedy tramwaj stanął, roztrzęsiony wypadł na zewnątrz. Nie padało już na szczęście, ale chmury wciąż krążyły po niebie i nie było zbyt ciepło. Rozbryzgując kałuże deszczu wbiegł po schodach i znalazł się na szkolnym korytarzu. Stenia spojrzała na niego krzywo, po czym przydreptała, żeby wytrzeć gromadzącą się wokół kałużę. Chciał ja wyminąć i pobiec do klasy, tym bardziej, że kilka minut temu zaczęła się już druga lekcja.
– Ogrzewanie nie działa – krzyknęła za nim. Obejrzał się i zobaczył, że sprzątaczka ma na sobie gruby kożuch. On był z kolei ubrany w cienką, ciemnozieloną bluzę, która na dodatek cała nasiąknięta była deszczówką. – Leć do klasy – dodała, kończąc wycierać wodę.
Na drugą lekcję, jaką był polski, wpadł zdyszany, z progu przepraszając za spóźnienie. Niepolska uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i kazała zająć miejsce.
– Nie jest ci zimno? – zapytała lustrując go wzrokiem. – Jesteś cały przemoczony.
– Jest okay – zapewnił i zajął swoje miejsce koło Mikiego. Dygotał jeszcze i pociągał nosem, ale nauczycielka więcej go o nic nie pytała. Sprawdzała właśnie obecność, jedynie Szprychy nie było w szkole, ostatnio coraz częściej, właściwie przychodził tylko na ostatnie lekcje. Feliks tymczasem zauważył, że cała klasa siedzi ubrana w kurtki i automatycznie zrobiło mu się zimniej. Starał się nie zwracać na siebie uwagi i próbował jak najciszej pociągać nosem. Na przerwie Miki zaoferował, mu swoją kurtkę, ale ten odmówił.
– Daj spokój stary, przeziębisz się – nalegał.
– Od kiedy ty się o mnie martwisz? – zaśmiał się Feliks, wycierając nos.
– Ostatnio ciągle ci coś jest, a jak ja cię nie przypilnuję, to nikt tego nie zrobi. Miejsce na cmentarzu jest dość drogie, a ty pewnie jeszcze nie myślałeś nad polisą. Na twoim miejscu bym się nad tym poważnie zastanowił. Bierz tą kurtkę i nie kozakuj.
– Daj spokój…
– Daj spokój, daj spokój, a rozłożysz się na tydzień, co najmniej. W sumie, może podczas twojej nieobecności prawdziwy złodziej zachciałby coś ukraść i odsunąłbyś od siebie podejrzenia?
– Nie gdybaj, jeszcze nie jestem chory.
– Już niedługo, zobaczysz – w odpowiedzi Feliks kichnął potężnie. – O widzisz? Już się zaczyna.
 Ostatecznie pod koniec dnia, chłopak był tak zmarnowany, że całkowicie zapomniał o swojej pogadance z dyrektorem. Był już w drodze do wyjścia, aby najszybciej ulotnić się do domu, ale zatrzymał go Miki, wspaniałomyślnie przypominając o tym nieszczęsnym spotkaniu. W myślach pożegnał się już z gorącą herbatą, kocem i działającym kaloryferem... Mimo wszystko podziękował mu, bo gdyby dzisiaj nie zjawił się u Gandalfa miałby jeszcze większy problem. Zawrócił niechętnie i po chwili stał pod sekretariatem. Miki zaoferował, że poczeka, na co Feliks skinąłem głową, po czym zapukałem do drzwi. Wpuściła go sekretarka i od razu został zaproszony do gabinetu dyrektora. Gandlaf siedział za swoim biurkiem i zgłębiał tajniki najnowszych technologii – mówiąc bardziej po ludzku pisał sms na telefonie. Zobaczyć kogoś takiego jak on z komórką było cudem, o smartfonie nie wspominając. Jeszcze nie zauważył chłopaka, zorientował się dopiero, kiedy usiadł na krześle naprzeciw niego.
– O, jesteś już – nerwowo odłożył telefon, jakby chciał wyprzeć się przed światem, że kiedykolwiek go dotykał. Skrzyżował ręce na piersi i zlustrował Feliksa wzrokiem. – Nie za zimno ci?
On również siedział w płaszczu, na dodatek bardzo grubym i ciepłym. W odpowiedzi chłopak tylko kichnął, zasłaniając usta dłonią. Nie chciało mu się tłumaczyć, więc wzruszył ramionami. Gandalf nie drążył tematu. Na nos nasunął okulary i przybrał pozę mędrca, który ma osądzić los zbłąkanego niewiernego. Dla lepszego efektu ułożył dłonie na kształt piramidki i rozparł się wygodnie w fotelu.
– Miałeś czas, żeby zastanowić się nad sowim zachowaniem – zaczął z poważną i groźną miną – i przypominam ci dodatkowo, że jest to twoja ostatnia szansa. Masz mi coś do powiedzenia?
– To samo – odparł chłopak. – Nie kradłem, nie kradnę i nie zamierzam kraść.
Chyba nie takiej odpowiedzi dyrektor się spodziewał. Zapewne nie chciał sięgać po radykalne środki. Policja zdecydowanie popsułaby renomę szkoły, ale przecież nie powie o tym głośno. On, jak i inni nauczyciele zbagatelizowali już tyle przypadków palenia i picia na, a także poza terenem szkoły, że i w tym przypadku mogłoby się obejść bez tego. Oczywiście, wcześniej musiałby się znaleźć skradzione przedmioty.
– Jeśli nie przyznasz się po dobroci, będę zmuszony wezwać policję – zagroził, chodź sam wiedział, że wiele w tym prawdy nie ma. Mimo wszystko, był dumny z własnego, przekonywującego tonu. – Nie chciałbyś chyba mieć problemów.
– Nie chcę mieć, to prawda, ale tłumaczę, że to naprawdę nie byłem ja – wypierał się uczeń.
Zapanowała niezręczna cisza. Dyrektor chłodno kalkulował, młody wiercił się niespokojnie.
– Mogę coś zaproponować? – spytał Feliks, kiedy przez pięć minut żadne z nich się nie odezwało. Kontynuował nie czekając na odpowiedź. – Mówiłem panu, że ta dziewczyna prosiła mnie, żebym jej przyniósł...
– Tak, ale ona zaprzeczyła – przerwał Gandalf.
– Nie wiem dlaczego – jedyne, co wiedział w tej sprawie tylko, że nie chciała, by jej rodzice musieli odwiedzić szkołę, ale nie podzielił się tymi spostrzeżeniami z dyrektorem – ale jeśli jest u nas w szkole monitoring, może pan się sam przekonać jak było naprawdę.
Przez chwilę trawił w myślach wszystkie za i przeciw tego pomysłu. Był trochę zły, że sam nie wpadł na to wcześniej.
– Uczniowie nie mają prawa do oglądania nagrań z monitoringu szkolnego – odparł rzeczowo.
– Ale pan ma – podchwycił dzieciak. – I może pan z tego prawa skorzystać.
Zastanawiał się kolejnych kilka minut, po czym bez słowa włączył stojący na biurku komputer. Sprzęt zaczął cicho szumieć. Chwilę klikał w klawisze klawiatury, po czym z powrotem spojrzał w stronę ucznia.
– Przypomnij mi jaki to był dzień? – padło beznamiętne pytanie.
Feliks podał datę, a Gandalf wrócił do klikania. Wszystko szło zgodnie z planem. Chłopak pozwolił sobie nawet wychylić tak, żeby mógł widzieć ekran. Dyrektor nie zwrócił na to zbytnio uwagi. Wysłuchał wskazówek co do miejsca i czasu rozmowy z Lilą, po czym włączył odpowiednie nagranie. Przez chwilę obserwowali korytarz po którym przebiegały tabuny uczniów.
– Kamer w szatni niestety niema – poinformował w między czasie Gandalf. – A przydałby się... – mruknął do siebie po chwili.
Trochę się uspokoiło i na ekranie pozostali tylko Feliks z Lilą. Nagranie nie miało dźwięku, ale widać było, że rozmawiali, później obydwoje oddalili się, a po następnych kilku minutach wrócili i tym razem Feliks podał dziewczynie banknot, po czym każdy poszedł w swoją stronę.
– Widzi pan? Dokładnie tak jak powiedziałem – Feliks oparł się na fotelu i skrzyżował ręce na piersi. – A ponieważ jedyny argument jaki mieliście przeciwko mnie właśnie przepadł, to uznaję, że jestem czysty.
Trochę skołowało to Gandalfa, ale ostatecznie musiał przyznać swojemu zbłąkanemu niewiernemu rację. Jak na człowieka bardzo ambicjonalnego, przyszło mu to z niemałym trudem. 
– W takim razie, dlaczego twoja koleżanka skłamała? – zapytał, żeby podbudować swoją linię obrony.
– Spróbuję się dowiedzieć – zaoferował szybko.
– I ważniejsza kwestia, skoro nie ty kradłeś, to kto?
– Pojęcia nie mam, proszę pana, ale to już chyba nie leży w mojej gestii.
– I to na pewno nie byłeś ty? – upewnił się.
– Zapewniam.
– Dobrze... Powiedzmy, że wierzę, ale pamiętaj, że jesteś na celowniku. Jak coś wywiniesz, nie będę już taki wspaniałomyślny. A teraz leć, bo wyglądasz na nieźle zaziębionego.
Nie musiał dwa razy powtarzać. Rudzielec wyleciał z jego biura jak Stoch odbijający się z progu i poszybował do wyjścia. Gandalf chwilę rozmyślał gładząc brodę. Prawdę mówiąc, polubił rodziców chłopaka, wydawali się inteligentnymi ludźmi, więc nie za bardzo chciało mu się wierzyć w winę Feliksa. Z kolei jeśli nie on to kto? I jak się za to zabrać? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi.
 Na przyjaciela przed wejściem czekał Miki.
– I jak? – zapytał jak tylko go zobaczył.
– Uwierzył. Zostałem uniewinniony – uśmiechnął się promieniście w odpowiedzi.
– Nie gadaj.
– Monitoring. Nakręcił całą moją rozmowę z Lilią – chłopak wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł nos. – Chodź do domu, bo zaraz z katarem wypłynie mi mózg.

Po paskudnym, szarym piątku nadeszła cudowna, słoneczna sobota. Feliks spał jeszcze, mimo późnej godziny, ale nikomu to nie przeszkadzało. Wczoraj, gdy wrócił do domu był bardzo niewyraźny, więc na prośbę mamy, zbadał go tata. Wszyscy, łącznie z ojcem lekarzem, byli pewni, że nabawi się grypy, ale ku ich, a nawet samego Feliksa zdziwieniu, wyszedł z tego jedynie z lekkim przeziębieniem. Mama nalegała też, żeby poleżał trochę, ale piękna pogoda wywabiła go na dwór, więc zdzwonił się z Mikim i około południa byli już w mieście. Chwilę kręcili się bez celu, później poszli do kina na jakiś nowy film, którego tytułu nawet nie zapamiętali, w każdym razie nie był zbyt powalający. Ostatecznie wrócili do domu po deskorolki. Chcieli pojeździć trochę tu i tam, a ostatecznie ni stąd, ni zowąd znaleźli się pod kamienicą Lili.
– Stary, co my tu właściwie robimy? – zapytał Miki, który bez żadnych pytań jechał za Feliksem i nie zastanawiał się zbytnio dokąd zmierzają.
– Chcemy coś sprawdzić – odpowiedział i oparł się o ścianę w bezpiecznej odległości od bramy. Spojrzał na zegarek.
– Co konkretnie?
– Wtedy, kiedy za nią szliśmy wyszła z domu przed szesnastą. Jeśli mamy szczęście, to dzisiaj też gdzieś pójdzie, może nawet w to samo miejsce. Wtedy za nią pójdziemy i zobaczymy jak rozwinie się sytuacja.
– A jeśli nie? Może to było jednorazowe wyjście.
– Mówię przecież, że zobaczymy.
– Mam nadzieję, że masz świadomość, ze ten plan jest tak bezsensowny, jak moje próby poprawienia pał z chemii, prawda?
– Może…
No i czekali. Miki grał w coś na telefonie, Feliks z kolei obserwował bramę. Po pół godziny byli już trochę zrezygnowani i właściwie chcieli się zbierać, ale nagle wyszła ­– ten sam makijaż, taka sama fryzura, znów jakby kilka lat starsza. Tym razem aż tak ich to nie zdziwiło.
– Co teraz? – wyszeptał Miki, chociaż nawet jakby powiedział to głośno, to Lila i tak była zbyt daleko, by ich słyszeć.
– Teraz zobaczymy gdzie ona chodzi taka odstrzelona.
– Znowu ją będziesz śledził?
– Nie. My będziemy.
– Nie podoba mi się to – mruknął niechętnie. – Ale skoro ci aż tak zależy, to jestem w stanie się poświęcić. Dla dobra sprawy, czy coś... Ale weźmiesz mnie jako świadka na waszym ślubie.
Wskoczyli na deskorolki i bardzo wolno jechali za nią. Bezpieczniej byłoby iść, ale zgodnie stwierdzili, że nie chce im się dźwigać desek. Lila szła szybko i nie odwracała się, co ułatwiało chłopakom wtapianie się w tłum. Zatrzymała się dopiero przed jakimś pubem. Feliks z Mikim przystanęliśmy kawałek dalej, przyglądając się budynkowi, do którego wchodziła. Niski, dość obskurny, połowa szyb była wybita, a do środka wchodzili ludzie dość nieciekawi, można było stwierdzić, że nie byli do końca trzeźwi (przynajmniej większość). Tym bardziej zastanawiało ich, czego szuka tam Lila.
– Wchodzisz tam?– zapytał Miki.
– A ty?
– Ja poczekam.
– No nie gadaj, że się boisz – zaśmiał się.
– Oczywiście, że nie, ale to idiocenie się, to był twój pomysł, więc teraz ty idziesz zmierzyć się z konsekwencjami, stary. Będę osłaniał tyły.
Rudzielec nie nalegał. Zostawił mu swoją deskorolkę i ruszył w stronę wejścia do pubu.
Z bliska budynek wyglądał jeszcze gorzej. Tynk odchodził płatami, ale prawdopodobnie była to nawet zmiana na lepsze biorąc pod uwagę musztardowy kolor ścian. Nad drzwiami wisiał szyld, na którym kiedyś była chyba wymalowana nazwa, ale najwyraźniej już się zatarła i nikt nie trudził się by ją odnowić. Przed drzwiami rozwalały się stare parasole z logiem Tyskie i puszki po tym samym napoju. Od razu po wejściu do środka człowiek musiał zmierzyć się z falą zapachów, między innymi piwa, potu i kebabu. Przy rozrzuconych po całej sali stolikach siedzieli niezbyt eleganccy klienci. Jedli, pili, śmiali się i rozmawiali.
– Ty, mały, czego tu!? – krzyknął jeden z siedzących i zakrztusił się rechotem.
Chłopak zignorował go, po czym zaczął rozglądać się nerwowo po pomieszczeniu. Zza zaplecza wyszły dwie kelnerki w czarnych fartuszkach. Jedną z nich była Lila. Wyminął kilka stolików i stanął naprzeciw niej.

– Hej – przywitał się jak gdyby nigdy nic. – Musimy pogadać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz