Zanurzenie
piątek, 3 marca 2017
poniedziałek, 13 lutego 2017
VIII
Jeśli
ktoś ma pecha, to zwykle na całego. Wiele książek opisywało historie, gdzie
protagonista napotykał przeszkodę, która z każdym krokiem się wypiętrzała, aż
nie wyrastała do kolosalnych rozmiarów i Feliks był właśnie jednym z nich.
Tego
dnia, rodzice wcześniej wyszli do pracy, więc sam musiał zorganizować sobie
śniadanie i transport. Budzik zawiódł i zadzwonił za późno. Chłopak biegał po
domu naciągając na siebie spodnie, z kanapką posmarowaną pastą do zębów w
ustach. Ostatecznie wybiegł w takim pośpiechu, że nie zabrał ani kurtki, ani
parasola, które później bardzo by mu się przydały.
Przed
ósmą stał na przystanku tramwajowym. Wcześniej wydawało mu się, że na zewnątrz
jest ciepło, teraz nie miał już tego przekonania, tym bardziej, że zaczęło lać.
Drżał i pociągał nosem, nawet co jakiś czas kichał. Wiedział, że cofnięcie się
do domu nie wchodzi teraz w grę. Na dodatek pod nogami kręcił mu się mały
terierek, a co chwila zza pleców słyszał poirytowany głos jego właścicielki.
–
Synek, jak przeziębiony, to siedź w domu! Drażnisz mi pieska! Pańcia nie
pozwoli skrzywdzić skarbu – tu już zwracała się do psa.
Deszcz
lał się na chłopaka nieposkromionymi strugami. Całe szczęście po dziesięciu
minutach podjechał tramwaj. Wbiegł do środka i skurczył się w kącie. Pani z
pieskiem na rękach weszła tuż za nim. Szczeniak otrzepał się i dodatkowo
opryskał chłopaka kolejną porcją deszczówki. Przemoczony do suchej nitki Feliks
kulił się na fotelu i pocierał dłonie, żeby się rozgrzać.
Kiedy
tramwaj stanął, roztrzęsiony wypadł na zewnątrz. Nie padało już na szczęście,
ale chmury wciąż krążyły po niebie i nie było zbyt ciepło. Rozbryzgując kałuże
deszczu wbiegł po schodach i znalazł się na szkolnym korytarzu. Stenia
spojrzała na niego krzywo, po czym przydreptała, żeby wytrzeć gromadzącą się
wokół kałużę. Chciał ja wyminąć i pobiec do klasy, tym bardziej, że kilka minut
temu zaczęła się już druga lekcja.
–
Ogrzewanie nie działa – krzyknęła za nim. Obejrzał się i zobaczył, że
sprzątaczka ma na sobie gruby kożuch. On był z kolei ubrany w cienką,
ciemnozieloną bluzę, która na dodatek cała nasiąknięta była deszczówką. – Leć
do klasy – dodała, kończąc wycierać wodę.
Na
drugą lekcję, jaką był polski, wpadł zdyszany, z progu przepraszając za
spóźnienie. Niepolska uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i kazała zająć
miejsce.
–
Nie jest ci zimno? – zapytała lustrując go wzrokiem. – Jesteś cały przemoczony.
–
Jest okay – zapewnił i zajął swoje miejsce koło Mikiego. Dygotał jeszcze i
pociągał nosem, ale nauczycielka więcej go o nic nie pytała. Sprawdzała właśnie
obecność, jedynie Szprychy nie było w szkole, ostatnio coraz częściej,
właściwie przychodził tylko na ostatnie lekcje. Feliks tymczasem zauważył, że
cała klasa siedzi ubrana w kurtki i automatycznie zrobiło mu się zimniej.
Starał się nie zwracać na siebie uwagi i próbował jak najciszej pociągać nosem.
Na przerwie Miki zaoferował, mu swoją kurtkę, ale ten odmówił.
–
Daj spokój stary, przeziębisz się – nalegał.
– Od
kiedy ty się o mnie martwisz? – zaśmiał się Feliks, wycierając nos.
–
Ostatnio ciągle ci coś jest, a jak ja cię nie przypilnuję, to nikt tego nie
zrobi. Miejsce na cmentarzu jest dość drogie, a ty pewnie jeszcze nie myślałeś
nad polisą. Na twoim miejscu bym się nad tym poważnie zastanowił. Bierz tą
kurtkę i nie kozakuj.
–
Daj spokój…
–
Daj spokój, daj spokój, a rozłożysz się na tydzień, co najmniej. W sumie, może
podczas twojej nieobecności prawdziwy złodziej zachciałby coś ukraść i
odsunąłbyś od siebie podejrzenia?
–
Nie gdybaj, jeszcze nie jestem chory.
–
Już niedługo, zobaczysz – w odpowiedzi Feliks kichnął potężnie. – O widzisz?
Już się zaczyna.
Ostatecznie pod koniec dnia, chłopak był tak
zmarnowany, że całkowicie zapomniał o swojej pogadance z dyrektorem. Był już w
drodze do wyjścia, aby najszybciej ulotnić się do domu, ale zatrzymał go Miki,
wspaniałomyślnie przypominając o tym nieszczęsnym spotkaniu. W myślach pożegnał
się już z gorącą herbatą, kocem i działającym kaloryferem... Mimo wszystko
podziękował mu, bo gdyby dzisiaj nie zjawił się u Gandalfa miałby jeszcze
większy problem. Zawrócił niechętnie i po chwili stał pod sekretariatem. Miki
zaoferował, że poczeka, na co Feliks skinąłem głową, po czym zapukałem do
drzwi. Wpuściła go sekretarka i od razu został zaproszony do gabinetu dyrektora.
Gandlaf siedział za swoim biurkiem i zgłębiał tajniki najnowszych technologii –
mówiąc bardziej po ludzku pisał sms na telefonie. Zobaczyć kogoś takiego jak on
z komórką było cudem, o smartfonie nie wspominając. Jeszcze nie zauważył
chłopaka, zorientował się dopiero, kiedy usiadł na krześle naprzeciw niego.
– O,
jesteś już – nerwowo odłożył telefon, jakby chciał wyprzeć się przed światem,
że kiedykolwiek go dotykał. Skrzyżował ręce na piersi i zlustrował Feliksa
wzrokiem. – Nie za zimno ci?
On
również siedział w płaszczu, na dodatek bardzo grubym i ciepłym. W odpowiedzi
chłopak tylko kichnął, zasłaniając usta dłonią. Nie chciało mu się tłumaczyć,
więc wzruszył ramionami. Gandalf nie drążył tematu. Na nos nasunął okulary i
przybrał pozę mędrca, który ma osądzić los zbłąkanego niewiernego. Dla lepszego
efektu ułożył dłonie na kształt piramidki i rozparł się wygodnie w fotelu.
–
Miałeś czas, żeby zastanowić się nad sowim zachowaniem – zaczął z poważną i
groźną miną – i przypominam ci dodatkowo, że jest to twoja ostatnia szansa.
Masz mi coś do powiedzenia?
– To
samo – odparł chłopak. – Nie kradłem, nie kradnę i nie zamierzam kraść.
Chyba
nie takiej odpowiedzi dyrektor się spodziewał. Zapewne nie chciał sięgać po
radykalne środki. Policja zdecydowanie popsułaby renomę szkoły, ale przecież
nie powie o tym głośno. On, jak i inni nauczyciele zbagatelizowali już tyle
przypadków palenia i picia na, a także poza terenem szkoły, że i w tym
przypadku mogłoby się obejść bez tego. Oczywiście, wcześniej musiałby się
znaleźć skradzione przedmioty.
–
Jeśli nie przyznasz się po dobroci, będę zmuszony wezwać policję – zagroził,
chodź sam wiedział, że wiele w tym prawdy nie ma. Mimo wszystko, był dumny z
własnego, przekonywującego tonu. – Nie chciałbyś chyba mieć problemów.
–
Nie chcę mieć, to prawda, ale tłumaczę, że to naprawdę nie byłem ja – wypierał
się uczeń.
Zapanowała
niezręczna cisza. Dyrektor chłodno kalkulował, młody wiercił się niespokojnie.
–
Mogę coś zaproponować? – spytał Feliks, kiedy przez pięć minut żadne z nich się
nie odezwało. Kontynuował nie czekając na odpowiedź. – Mówiłem panu, że ta
dziewczyna prosiła mnie, żebym jej przyniósł...
–
Tak, ale ona zaprzeczyła – przerwał Gandalf.
–
Nie wiem dlaczego – jedyne, co wiedział w tej sprawie tylko, że nie chciała, by
jej rodzice musieli odwiedzić szkołę, ale nie podzielił się tymi
spostrzeżeniami z dyrektorem – ale jeśli jest u nas w szkole monitoring, może
pan się sam przekonać jak było naprawdę.
Przez
chwilę trawił w myślach wszystkie za i przeciw tego pomysłu. Był trochę zły, że
sam nie wpadł na to wcześniej.
–
Uczniowie nie mają prawa do oglądania nagrań z monitoringu szkolnego – odparł
rzeczowo.
–
Ale pan ma – podchwycił dzieciak. – I może pan z tego prawa skorzystać.
Zastanawiał
się kolejnych kilka minut, po czym bez słowa włączył stojący na biurku
komputer. Sprzęt zaczął cicho szumieć. Chwilę klikał w klawisze klawiatury, po
czym z powrotem spojrzał w stronę ucznia.
–
Przypomnij mi jaki to był dzień? – padło beznamiętne pytanie.
Feliks
podał datę, a Gandalf wrócił do klikania. Wszystko szło zgodnie z planem.
Chłopak pozwolił sobie nawet wychylić tak, żeby mógł widzieć ekran. Dyrektor
nie zwrócił na to zbytnio uwagi. Wysłuchał wskazówek co do miejsca i czasu
rozmowy z Lilą, po czym włączył odpowiednie nagranie. Przez chwilę obserwowali
korytarz po którym przebiegały tabuny uczniów.
–
Kamer w szatni niestety niema – poinformował w między czasie Gandalf. – A
przydałby się... – mruknął do siebie po chwili.
Trochę
się uspokoiło i na ekranie pozostali tylko Feliks z Lilą. Nagranie nie miało
dźwięku, ale widać było, że rozmawiali, później obydwoje oddalili się, a po
następnych kilku minutach wrócili i tym razem Feliks podał dziewczynie banknot,
po czym każdy poszedł w swoją stronę.
–
Widzi pan? Dokładnie tak jak powiedziałem – Feliks oparł się na fotelu i
skrzyżował ręce na piersi. – A ponieważ jedyny argument jaki mieliście
przeciwko mnie właśnie przepadł, to uznaję, że jestem czysty.
Trochę
skołowało to Gandalfa, ale ostatecznie musiał przyznać swojemu zbłąkanemu
niewiernemu rację. Jak na człowieka bardzo ambicjonalnego, przyszło mu to z
niemałym trudem.
– W
takim razie, dlaczego twoja koleżanka skłamała? – zapytał, żeby podbudować
swoją linię obrony.
–
Spróbuję się dowiedzieć – zaoferował szybko.
– I ważniejsza
kwestia, skoro nie ty kradłeś, to kto?
–
Pojęcia nie mam, proszę pana, ale to już chyba nie leży w mojej gestii.
– I
to na pewno nie byłeś ty? – upewnił się.
–
Zapewniam.
–
Dobrze... Powiedzmy, że wierzę, ale pamiętaj, że jesteś na celowniku. Jak coś
wywiniesz, nie będę już taki wspaniałomyślny. A teraz leć, bo wyglądasz na
nieźle zaziębionego.
Nie
musiał dwa razy powtarzać. Rudzielec wyleciał z jego biura jak Stoch odbijający
się z progu i poszybował do wyjścia. Gandalf chwilę rozmyślał gładząc brodę.
Prawdę mówiąc, polubił rodziców chłopaka, wydawali się inteligentnymi ludźmi,
więc nie za bardzo chciało mu się wierzyć w winę Feliksa. Z kolei jeśli nie on
to kto? I jak się za to zabrać? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi.
Na przyjaciela przed wejściem czekał Miki.
– I
jak? – zapytał jak tylko go zobaczył.
–
Uwierzył. Zostałem uniewinniony – uśmiechnął się promieniście w odpowiedzi.
–
Nie gadaj.
–
Monitoring. Nakręcił całą moją rozmowę z Lilią – chłopak wyjął z kieszeni
chusteczkę i wytarł nos. – Chodź do domu, bo zaraz z katarem wypłynie mi mózg.
Po
paskudnym, szarym piątku nadeszła cudowna, słoneczna sobota. Feliks spał
jeszcze, mimo późnej godziny, ale nikomu to nie przeszkadzało. Wczoraj, gdy
wrócił do domu był bardzo niewyraźny, więc na prośbę mamy, zbadał go tata.
Wszyscy, łącznie z ojcem lekarzem, byli pewni, że nabawi się grypy, ale ku ich,
a nawet samego Feliksa zdziwieniu, wyszedł z tego jedynie z lekkim
przeziębieniem. Mama
nalegała też, żeby poleżał trochę, ale piękna pogoda wywabiła go na dwór, więc
zdzwonił się z Mikim i około południa byli już w mieście. Chwilę kręcili się
bez celu, później poszli do kina na jakiś nowy film, którego tytułu nawet nie
zapamiętali, w każdym razie nie był zbyt powalający. Ostatecznie wrócili do
domu po deskorolki. Chcieli pojeździć trochę tu i tam, a ostatecznie ni stąd,
ni zowąd znaleźli się pod kamienicą Lili.
–
Stary, co my tu właściwie robimy? – zapytał Miki, który bez żadnych pytań
jechał za Feliksem i nie zastanawiał się zbytnio dokąd zmierzają.
–
Chcemy coś sprawdzić – odpowiedział i oparł się o ścianę w bezpiecznej
odległości od bramy. Spojrzał na zegarek.
– Co
konkretnie?
–
Wtedy, kiedy za nią szliśmy wyszła z domu przed szesnastą. Jeśli mamy
szczęście, to dzisiaj też gdzieś pójdzie, może nawet w to samo miejsce. Wtedy
za nią pójdziemy i zobaczymy jak rozwinie się sytuacja.
– A
jeśli nie? Może to było jednorazowe wyjście.
–
Mówię przecież, że zobaczymy.
–
Mam nadzieję, że masz świadomość, ze ten plan jest tak bezsensowny, jak moje
próby poprawienia pał z chemii, prawda?
–
Może…
No i
czekali. Miki grał w coś na telefonie, Feliks z kolei obserwował bramę. Po pół
godziny byli już trochę zrezygnowani i właściwie chcieli się zbierać, ale nagle
wyszła – ten sam makijaż, taka sama fryzura, znów jakby kilka lat starsza. Tym
razem aż tak ich to nie zdziwiło.
– Co
teraz? – wyszeptał Miki, chociaż nawet jakby powiedział to głośno, to Lila i
tak była zbyt daleko, by ich słyszeć.
–
Teraz zobaczymy gdzie ona chodzi taka odstrzelona.
–
Znowu ją będziesz śledził?
–
Nie. My będziemy.
–
Nie podoba mi się to – mruknął niechętnie. – Ale skoro ci aż tak zależy, to
jestem w stanie się poświęcić. Dla dobra sprawy, czy coś... Ale weźmiesz mnie
jako świadka na waszym ślubie.
Wskoczyli
na deskorolki i bardzo wolno jechali za nią. Bezpieczniej byłoby iść, ale
zgodnie stwierdzili, że nie chce im się dźwigać desek. Lila szła szybko i nie
odwracała się, co ułatwiało chłopakom wtapianie się w tłum. Zatrzymała się
dopiero przed jakimś pubem. Feliks z Mikim przystanęliśmy kawałek dalej,
przyglądając się budynkowi, do którego wchodziła. Niski, dość obskurny, połowa
szyb była wybita, a do środka wchodzili ludzie dość nieciekawi, można było
stwierdzić, że nie byli do końca trzeźwi (przynajmniej większość). Tym bardziej
zastanawiało ich, czego szuka tam Lila.
–
Wchodzisz tam?– zapytał Miki.
– A
ty?
– Ja
poczekam.
– No
nie gadaj, że się boisz – zaśmiał się.
– Oczywiście,
że nie, ale to idiocenie się, to był twój pomysł, więc teraz ty idziesz
zmierzyć się z konsekwencjami, stary. Będę osłaniał tyły.
Rudzielec
nie nalegał. Zostawił mu swoją deskorolkę i ruszył w stronę wejścia do pubu.
Z
bliska budynek wyglądał jeszcze gorzej. Tynk odchodził płatami, ale
prawdopodobnie była to nawet zmiana na lepsze biorąc pod uwagę musztardowy
kolor ścian. Nad drzwiami wisiał szyld, na którym kiedyś była chyba wymalowana
nazwa, ale najwyraźniej już się zatarła i nikt nie trudził się by ją odnowić.
Przed drzwiami rozwalały się stare parasole z logiem Tyskie i puszki po tym samym napoju. Od razu po wejściu do środka
człowiek musiał zmierzyć się z falą zapachów, między innymi piwa, potu i
kebabu. Przy rozrzuconych po całej sali stolikach siedzieli niezbyt eleganccy
klienci. Jedli, pili, śmiali się i rozmawiali.
–
Ty, mały, czego tu!? – krzyknął jeden z siedzących i zakrztusił się rechotem.
Chłopak
zignorował go, po czym zaczął rozglądać się nerwowo po pomieszczeniu. Zza
zaplecza wyszły dwie kelnerki w czarnych fartuszkach. Jedną z nich była Lila.
Wyminął kilka stolików i stanął naprzeciw niej.
–
Hej – przywitał się jak gdyby nigdy nic. – Musimy pogadać.
niedziela, 12 lutego 2017
VII
Feliks
po jednodniowej nieobecności został przywitany jak ostatni śmieć. Wszyscy
obchodzili go szerokim łukiem i tak jak podejrzewał, plotki rozkręciły się na
dobre. Chłopakowi zostały przypisane wszystkie dotychczasowe kradzieże. W
klasie czuł się jak w zakładzie karnym pełnym kryminalistów, którzy za wszelką
cenę chcieli mu przywalić. Starał się nie zwracać na to uwagi, ale kiedy na
trzeciej lekcji ktoś ciągle czymś w niego rzucał, stracił cierpliwość. Miał
zamiar pójść z tym do wychowawcy, ale po krótkim namyśle uznał, że to i tak nic
nie da – Kret był ostatnią osobą, która mogłaby się nad nim ulitować. Jedynymi
osobami w szkole, oprócz Mikiego i Lili, które wierzyły w jego niewinność były
Niepolska, nauczycielka od polskiego i Witecki od wuefu. Ten drugi obiecał mu,
że zrobią wszystko, żeby zaciągnąć go do reprezentacji.
Jak
się okazało, że kiedy Feliks odchorowywał stres w domu, w szkole nic nie
zginęło i panował względny spokój. Oczywiście to nie polepszyło jego sytuacji,
wręcz ją pogorszyło. Ludzie po prostu umieli łączyć pewne fakty i zrozumieli,
że skoro jego nie było szkole, to naturalnie nic nie mógł ukraść. Ich
przekonanie potwierdziło się, kiedy na fizyce do Kreta podszedł Kuba,
najmniejszy, najbardziej nieśmiały z całej drugiej A, typowy cycek, maminsynek,
itd. itp. Prawie płacząc powiedział, że ktoś zabrał mu słuchawki, bo nigdzie
ich nie ma. Kopiec spojrzał prosto na Feliksa, zamrażając przy okazji jego
duszę. Chłopak przełknął ślinę i przez chwilę naprawdę owładnęło nim poczucie
winy. Kret zaczął opowiadać jak bardzo trzeba być nieczułym, żeby dopuszczać
się takich rzeczy. Mówił z takim przekonaniem, że Feliks poczuł się, jakby co
najmniej kogoś zamordował. Chłopak spuścił głowę. Iga z Bożeną odwróciły się do
niego ostentacyjnie.
–
Jeden dzień cię nie było i przynajmniej był spokój – fuknęła pierwsza.
–
Co, dłużej wytrzymać nie mogłeś?
–
Odwalcie się, ok? – warknął. – Nikt was o zdanie nie pytał.
–
Jakby ktoś spytał o zdanie mnie, to już by cię wywalili z tej szkoły, więc
dziękuj.
–
Dajcie mu spokój, dobra? – wtrącił Miki. – Lepiej zajmijcie się tym co umiecie
najlepiej, ok? Po prostu uwsteczniajcie się w rozwoju dalej, bo jak widzę,
ostatnio robicie to wręcz hobbystycznie.
Spojrzały
po sobie i niechętnie się odwróciły. Zapewne nie miały na to dobrej riposty.
Raczej ich zaczepne odzywki ograniczały się do bezmyślnego rzucania obelg. Tak
czy owak, były niesamowicie irytujące, na dodatek to właśnie one wciąż
podniecały plotki.
Feliks
widział Lilę tylko klika razy w czasie przerw i lekcji – za każdym razem z
jakąś książką. Po dłuższych oględzinach, zauważył, że to komiks. Uśmiechnął się
duchu i postanowił sobie, że prędzej czy później wciśnie jej jakąś ambitniejszą
lekturę.
Ostatnim
razem widział ją jak wychodziła ze szkoły. Jak zwykle trochę za bardzo się
śpieszyła. Nagle chłopaka naszła pewna myśl. Wziął ze sobą Mikiego i ruszył tuż
za nią. Miał zamiar iść aż do jej domu.
– W
sumie co masz zamiar osiągnąć? – pytał Miki, który nie został poinformowany o
wczorajszej wizycie Lili u Feliksa. – I czemu chcesz wkręcać w to mnie.
–
Jesteś tu czysto dla towarzystwa – odparł chłopak. – Bądź cicho bo nas zauważy.
Szli
w odstępie tylko kilku metrów od niej, modląc się przy tym, żeby się nie
odwróciła. Trudno by się było z tego wytłumaczyć. Kiedy weszła do tramwaju,
pojawił się prawdziwy problem, bo na tak małej przestrzeni łatwo mogła ich zobaczyć.
Wsiedli za nią, po czym umościli się gdzieś na skraju wagonu. Ona siedziała
mniej więcej po środku, bokiem do nich. Wyjęła komiks i zaczęła czytać. Feliks
narzucił na głowę kaptur i wcisnął się w kąt wagonu. Miki wyglądał jak
większość nastolatków z ich szkoły, ale Feliks miał tak jaskrawy odcień włosów,
że spokojnie mógłby robić za odblask. Wystarczyłoby, żeby Lila odwróciła się w
ich stronę i problem gotowy. Na szczęście nic takiego nie zaszło, a gdy tramwaj
stanął, wyszła drzwiami bardziej od niej oddalonymi. Pognali za nią, gdy tylko
opuściła wagon. Na ułamek sekundy stracili ją z oczu, ale po chwili zauważyli,
jak znika w bramie jednej z szarych, dość nędznych kamienic naprzeciw parku, w
którym ostatnio Feliks był z psem. Po chwili stali na podwórku.
Lila zniknęła już w jednej z klatek. Ustalenie
w której nie powinno stanowić problemu, wszystkie nazwiska zostały wypisane na
listach przy drzwiach. Rozejrzeli się pobieżnie. Niedaleko nich grupka
dzieciaków grała w gumę, irytując tym samym wieszającą pranie babcię. Nie było
to miejsce zbytnio przytulne, raczej dość niebezpieczne, zakrawające nawet o
Ursynów w Warszawie. Feliks mieszkał w uroczym domu jednorodzinnym z ogrodem we
wspaniałej dzielnicy niedaleko centrum, Miki w mieszkaniu w jednym ze świeżo
wybudowanych eko-bloków, więc żadne z nich wcześniej nie miało powodów, żeby
zaglądać w takie miejsca. Długo nie sterczeli w miejscu. Podchodzili po kolei
do kolejnych klatek, aż natknęli się na tabliczkę Czerwińscy. Wspięli się po schodach i stanęli przed mieszkaniem
numer 15.
– Co
teraz? – zapytał szeptem Feliks, jakby z obawy, że ktoś go usłyszy.
–
Nie wiem, geniuszu. Ty byłeś pomysłodawcą genialnego planu pod tytułem „stalkujemy
moją niedoszłą dziewczynę”. Czekam na dalsze rozkazy.
–
Nie mam dalszych… Nie wiem co robić – przyznał.
– A
to moja wina?
–
Myślałem, że jak tu przyjdziemy, to…
– To
rozwiążą się wszystkie twoje problemy i będziesz mógł z Lilą miziać się na
korytarzach szkolnych, udając, że nie chcesz rzucać się w oczy, ani robić
sensacji?
– Ja
nie…
–
Błagam cię, przecież widzę jak cię do niej ciągnie. Nic tu nie osiągniesz, więc
możemy iść. Jedyne co wiesz, to pod jaki adres wysłać kartkę na święta, a teraz
chodź.
Kontynuowaliby
wymianę zdań, ale usłyszeli kroki na schodach. W zasadzie nie powinno ich to dziwić
– ktoś po prostu wracał do swojego mieszkania. Mimo wszystko wspięli się piętro
wyżej i zza balustrady obserwowali przybysza. Na korytarzu pod nimi pojawił się
na oko czterdziestoletni mężczyzna, całkiem przystojny i w niezłym garniturze,
po którym widać było, że właściciel nosi go już kilka dobrych lat. Poza tym
wyglądało na to, że jest nieźle wstawiony, nieogolony, a za nim ciągnęła się
woń czystej wódki. Wszedł do jednego z mieszkań i kiedy smród trochę opadł,
Feliks głośno wypuścił powietrze i przysłonił ręką usta.
–
Chryste… – jęknął. – Ten facet zionął, jakby opróżnił cały alkoholowy. Chyba
zwrócę śniadanie – powstrzymywał narastający odruch wymiotny.
–
Jęczysz mała dziewczynka – westchnął Miki.
–
Miałem problemy żołądkowe i po prostu trochę sobie nie radzę – oparł się o
ścianę i starał się brać głębokie wdechy.
–
Widziałeś gdzie wszedł?
–
Pewnie do swojego mieszkania.
– Do
mieszkania Lili, kochany.
Hiperwentylacja
Fliksa trochę osłabła, uspokoił się już nieco i teraz gapił się na przyjaciela,
jak na UFO.
– Do
jej mieszkania, mówisz? – zapytał.
–
Widziałem.
–
Czego on od niej chce?
– Bo
ja wiem.
Wtedy
zza zamkniętych drzwi usłyszeli trzask tłuczonego szkła. Spojrzeli na siebie z
niepokojem. Przez chwilę nasłuchiwali, ale więcej nie dobiegło do ich uszu. Feliks
czuł jak przyspiesza mu serce i pocą mu się ręce, poza tym zawirowało mu się w
głowie. Zwykle nie radził sobie zbytnio w stresujących sytuacjach.
Drzwi
się otworzyły i na korytarzu pojawiła się Lila. Wyglądała tak samo, jak wtedy,
kiedy chłopak widział ją w parku. Miała sukienkę do kolan, obcasy jak szczudła,
prosty kok i rażąco czerwoną szminkę. Nie mówiła, że ma łudząco podobną do
siebie starsza siostrę, więc wydawało im się, że mogą to wykluczyć. Feliks już
wstawał, żeby z nią porozmawiać, ale Miki złapał go za rękaw bluzy. Puścił
dopiero, kiedy Lila opuściła klatkę.
– Ja…
Ja chciałem z nią…
–
Śledziliśmy ją kretynie, myślisz, że ucieszyłaby się jakby się dowiedziała?
–
Miki, ja…
– A,
a, a. Nie pójdziesz się wkopać, nie pozwolę ci – pociągnął przyjaciela do
wyjścia. – Ciebie trzeba pilnować jak dzieciaka, bo zaraz wywiniesz jakąś
pajacjadę i ja będę cię musiał wyciągać.
Będąc
już w domu, rodzice poprosili Feliksa na rozmowę. Domyślił się, że chodzi o
kradzieże, ale nie wiedział czego się spodziewać.
– Na
początek – zaczął tata – chcemy, żebyś wiedział, że ci wierzymy. Po prostu
wiemy, że nie zabrałbyś czegoś co nie jest twoje, a na dodatek nie miałeś
powodu.
Feliks
przyznał im rację. Gdyby nie to co powiedziała Lila, pewnie nikomu nawet nie
przyszłoby do głowy, żeby go oskarżyć. Należał raczej do tych cichych i nie
sprawiających kłopotów osób.
–
Dyrektor mówił, że jeśli sprawa nie wyjaśni się do końca tego tygodnia, to
będzie musiał zabrać się za tę sprawę z innej strony… Nie chcemy żebyś miał
problemy z policją i mamy nadzieję, że rozumiesz, że sprawa jest dość poważna,
prawda?
Skinął
głową prawie niezauważalnie.
– W
piątek zostaniesz jeszcze raz wezwany do gabinetu.
Miał
czas do piątku, żeby udowodnić swoją niewinność.
Po
czwartkowych lekcjach po raz ostatni spróbował porozmawiać z Lilą, niestety ta
ciągle trzymała prze swoim. Oczywiście słowem nie wspomniał o tym, że za nią
szedł i wiedział więcej niż ona myślała, że wie. Dalej była nieugięta, ale
zapewniała, że jest jej niewymownie przykro. Jemu niestety na nic się to nie
przydało. Poszła. Przez dłuższą chwilę obserwował jak idzie korytarzem. Kiedy
zniknęła za zakrętem obok chłopaka, standardowo zmaterializował się Miki.
–
Miałeś ją zostawić, nie? – zapytał wprost.
–
Starałem się tylko dojść do jakiegoś porozumienia – westchnął Feliks.
– I
co?
–
Nico. Nic nie chce mówić. Zresztą po co pytasz, i tak wszystko podsłuchałeś.
–
Ależ skąd – zapewnił dość sztucznie i z dużą manierą. Kłamstwo przychodziło mu
równie łatwo, jak Kim Kardashian napychanie sobie piersi botoksem.
–
Jak ja mam ci ufać?
– Oj
tam, przesadzasz. Po prostu strasznie głośno rozmawiacie.
–
Rozmawiamy normalnie, tylko ty się za bardzo przysłuchujesz – zauważył.
Ostatecznie jednak dał za wygraną. – To co dzisiaj robimy?
– A
ty przypadkiem nie masz problemu do rozwiązania?
–
Mam.
– I
co zrobisz z tym faktem? – zapytał.
– Co
ma być, to będzie. Nie będę się przejmować na zapas – wzruszył bezwiednie
ramionami. Przypomniał sobie niedawne wizyty w toalecie i stres, który mu wtedy
przyświecał. Postanowił sobie, że drugi raz się do tego stanu nie doprowadzi.
–
Coś ty nagle taki optymistyczny? Mówię ci, że coś jeszcze na ciebie znajdą –
zaśmiał się ze złośliwym uśmieszkiem. – Głodny jestem, chodź na pizzę.
Siedząc
przy stole nad familijną salami rozwinęła się przyjemna rozmowa. Dyskutowali o
piłce nożnej, siatkówce, ogólnie o sporcie, tak, jakby nic się nie stało.
Zasiedzieli się trochę, więc kiedy zrobiło się już naprawdę późno, wygoniła ich
kelnerka. Do domów wracali ciemnymi ulicami, które oświetlały tylko światła
lamp ulicznych i reflektory przejeżdżających aut. Nic nie mówili. Feliks
odprowadził Mikiego pod same drzwi, gdzie uścisnęli sobie dłonie.
–
Poradzisz sobie stary? – zapytał przyjaciel.
– Co
mam sobie nie poradzić? – rudzielec wzruszył ramionami. Wtedy pewna myśl
przyszła mu do głowy. Pomysł nierewelacyjny, ale niezły – Właściwie, tak sobie
myślę... Czy w naszej szkole jest monitoring?
–
Chyba w niektórych miejscach, a co?
–
Jakby kamery wyłapały moją rozmowę z Lilą, to sprawa byłaby jasna, nie?
Wiele
oglądał filmów, w których nagrania z monitoringu były kluczowe dla śledztwa.
Możliwe, że jeśli kamery zanotowały, że faktycznie przekazał Lili pieniądze, to
uda mu się wyjść z tego obronną ręką.
–
Czy ja wiem... Chyba mógłbyś spróbować, co ci szkodzi – mówiąc to, nie był zbyt
pewny. Feliks westchnął, a Miki poklepał go po ramieniu. – Jeśli chcesz, możesz
wpaść do mnie – kciukiem wskazał na stojący za nim dom. – Nie jest jeszcze aż
tak późno, więc...
–
Nie, ja już będę się zbierał. Do jutra – uśmiechnął się jeszcze na pożegnanie.
Ciemnymi
ulicami wrócił do domu.
piątek, 10 lutego 2017
VI
Kret
stał nad ławką Feliksa i wlepiał w niego pełne wściekłości spojrzenie. Chłopak
miał niemały problem. Okazało się, że źle ocenił sytuację i zamiast z kurtki
Lili, wyjął pieniądze Julii. Iga z Bożeną natychmiast zawiadomiły o tym
wychowawcę, będąc przekonane, że przyłapały złodzieja. Feliks tymczasem
siedział i nie wiedział co powiedzieć.
–
Bardzo jestem ciekaw, jak się z tego wybronisz – nauczyciel skrzyżował ręce na
piersi i patrzył na chłopaka jak na kryminalistę.
– To
był wypadek. Chciałem znaleźć kurtkę Lili.
– Aha,
czyli po prostu trafiłeś na nie tą ofiarę co trzeba – Kret skinął głową.
–
Nie, zupełnie nie o to chodzi – tłumaczył. – Lila prosiła, żebym przyniósł jej
pieniądze, a ja pomyliłem kurtki. Oddałem jej tą dwudziestkę.
Kret
bez przekonania zwrócił się w stronę dziewczyny.
–
Wyjaśnimy to po lekcjach z waszymi rodzicami. U dyrektora. No chyba Lilianno,
że masz swoje zdanie w tej kwestii.
Była
blada i nie dało się tego ukryć. Wyglądała jakby coś ją gryzło i dopiero po
chwili namysłu odpowiedziała.
– O
nic go nie prosiłam i żadnych pieniędzy nie dostałam.
Mówiła
cicho, trochę niepewnie. Feliks nie wierzył w to co usłyszał. Dziewczyna
właśnie wydała na niego wyrok, uniewinniając przy tym siebie. Przez chwilę
trawił to w głowie.
– O
co ci chodzi? – zapytał zirytowany. – Dobrze wiesz jak było.
–
Próby wpływania na zeznanie świadka są karalne – wtrącił Kret. – Lilianna
powiedziała prawdę i nikt z nas nie ma prawa tej prawdy podważać. Co do ciebie,
młody człowieku – spojrzał wymownie na chłopaka – widzimy się dziś po lekcjach
w sekretariacie. Twoi rodzice mogą przyjechać, mam nadzieję?
Sam
nie był pewny. Jeśli czegokolwiek był teraz pewny, to swojego wkurzenia na
Lilę. W życiu nie sądził, że to właśnie ona może go tak wkopać. Po dzwonku
natychmiast wyszedł z klasy i czekał na nią przy drzwiach. W środku cały kipiał
i miał szczerą nadzieję, że jego wątpliwości zaraz zostaną rozwiane.
– Co
to miało, przepraszam bardzo, być? – zapytał, jak tylko złapał ją w drzwiach.
–
Nie krzycz, głucha nie jestem – odburknęła. – Zrobiłam tylko to co musiałam.
– Ah
tak, pogrążając mnie?
–
Nic nie rozumiesz – wyminęła go i zostawiła w tyle. Natychmiast do niej
dobiegł.
–
Nie możesz tak po prostu iść – złapał ją za ramię. – Może chociaż trochę mi
wytłumaczysz?
–
Feliks, uwierz, nie mam zamiaru – wyrwała się i odeszła. Tym razem za nią nie
szedł.
W
życiu nie pomyślałby, że ona okaże się… Taka. Stał zdębiały na środku korytarza
i śledził ją wzorkiem. Zostały mu dwie godziny do spotkania z dyrektorem i
rodzicami. Zarówno u Kreta, jak i w klasie był już przegrany. Czuł się po
prostu podle.
Siedział
naprzeciw Gandalfa i z uporem maniaka wpatrywał się pod nogi. Muchy odbijały
się o okno pragnąc wydostać się na wolność. Za nim, na kanapie siedzieli
rodzice, a przed nimi przechadzał się Kret. Dyrektor zapisywał coś w notatniku.
Jako człowiek starej daty nie przejmował się Macbookiem stojącym obok i
pieczołowicie wszystko notował. Trwało to mnóstwo czasu. Feliks myślał o Lili i
o jej nielojalności i w ogóle nieracjonalnemu zachowaniu. Wydawało mu się, że
się przyjaźnią, mają wspólne tematy, dogadują się… Dyrektor odłożył kartki i
splótł dłonie na biurku, po czym zmierzył chłopaka wzrokiem.
–
Panie dyrektorze – wyrwał się natychmiast Kret. – Sprawa jest niesamowicie
poważna. Udało mi się ustalić, że Feliks Nowicki, siedzący tutaj, dopuścił się
kilku przewinień, mianowicie okradał swoich klasowych kolegów i koleżanki, a
ponadto…
–
Przepraszam, ale czy ma pan na to jakiś dowód? – spytała mama chłopaka, bo nie
mogła uwierzyć w winę jej syna.
–
Mamy zeznanie świadka i…
–
Tłumaczyłem – wtrącił chłopak. – To był przypadek. Mówiłem, że zostałem o to
poproszony przez… znajomą – powstrzymał się od nazwania jej przyjaciółką.
–
Ona kazała ci kraść? – dopytał dyrektor.
–
Nie, po prostu cały czas wydawało mi się, ze to była jej kurtka, bo prosiła,
żebym wyjął pieniądze z jej kurtki – podkreślał.
–
Ona twierdzi coś innego – Kret zawędrował aż za biurko Gandalfa. Wszędzie go
było pełno. Feliks westchnął przeciągle.
–
Najwyraźniej kłamie. Z góry mówię, że nie wiem dlaczego.
–
Ona nie ma powodu by kłamać, chłopcze. Jeśli twoja historyjka byłaby prawdziwa,
to ani jej ani tobie nic by nie groziło, a w takim wypadku – wyjrzał w
zamyśleniu przez okno – proponowałbym obniżenie zachowania do nagannego i
zawieszenie.
–
Chyba pan kpi – ojciec chłopaka starał się zainterweniować. – To wasze zeznanie
to nie żaden dowód, tym bardziej, że przecież Feliks wyraźnie powiedział, że
doszło do pomyłki.
– Na
poparcie tej historyjki również nie ma zbyt silnych dowodów – skwitował. – Nalegałbym,
żeby…
–
Kre… To znaczy, Kopiec, czy mógłbyś poczekać przed sekretariatem? – zapytał
dyrektor bawiąc się kosmykiem brody.
Kret oczywiście nalegał, że jako wychowawca
musi być pod ręką i sam proponować rozwiązania problemu, ale dyrektor
delikatnie mówiąc wygonił go za drzwi. Nauczyciel pomrukując coś pod nosem
opuścił gabinet. Gandalf wyprostował się na krześle i spojrzał Feliksowi prosto
w oczy.
–
Ukradłeś te rzeczy? – zapytał wprost.
–
Nie – odpowiedział pewnie Feliks.
–
Też nie wierzę, żebyś na samym początku roku szkolnego robił takie głupoty, tym
bardziej, że przecież jesteś dobrym
uczniem i nie masz żadnych zarzutów na koncie… No, może kilka – ukradkiem
spojrzał na szafkę z hakami na wszystkich uczniów. – Powiedz mi, co w takim
wypadku robimy?
–
Pan mnie uniewinnia, a ja szukam winowajcy.
– To
nie zakład karny, mój drogi. Nie będziesz prowadził żadnego śledztwa, tym
bardziej, że chcąc nie chcąc jesteś jednym z podejrzanych.
Do
gabinetu zajrzał Kret.
–
Nalegałbym…
–
Dość, Kopiec – zawołał dyrektor. – Tak się składa, że rozmawiam z twoim
uczniem, więc proszę, poczekaj na zewnątrz.
Kret
wycofał się nieśmiało. Delikatnie zamknął drzwi gabinetu.
– Na
czym my stanęliśmy… – Gandalf zamyślił się chwilę. – A właśnie, chciałem
poruszyć jeszcze jedną kwestię. Ostatnio pan Witecki bardzo cię zachwalał.
–
Naprawdę? – zdziwił się chłopak.
–
Obserwuje cię już od pewnego czasu. Mówił, że wybitnie grasz w piłkę nożną i
chciałby cię w tym roku widzieć w reprezentacji szkoły.
– To
miło – przyznał bez przekonania, ale w głębi duszy poczuł dumę.
–
Jednak… – zawahał się przez chwilę. – Jeśli okazałoby się, że to faktycznie ty
kradłeś i musielibyśmy cię zawiesić, wtedy… Rozumiesz.
Zrozumiał.
Wtedy nie mógłby reprezentować szkoły, głównie dlatego źle by to wyglądało.
Prawdę mówiąc w tym momencie poczuł złość, bo co prawda niewiele o tym mówił,
ale reprezentacja była jednym z celów, które miał zamiar osiągnąć.
–
Nie możecie mi tego zrobić – zaznaczył chłopak. – Tłumaczyłem, że niczego nie
ukradłem.
–
Staramy się to wyjaśnić, ale…
–
Ale co? Trzeba znaleźć jakieś popychadło, na które będzie można zrzucić całe
zło świata, tak? Mi naprawdę zależy na tej reprezentacji i nie możecie mi tego
popsuć – wstał z miejsca.
–
Feliks, siadaj proszę – powiedziała spokojnie mama.
Chłopak
nie posłuchał. Odsunął krzesło i szybko wyszedł z sekretariatu. Mama wyszła za
nim, ale mimo, że go wołała on się nie cofnął. Wyszedł przed budynek szkoły i
ciężko odetchnął. Szansa na reprezentację mogła przejść mu koło nosa i to na
dodatek przez osobę, z którą chciał się zaprzyjaźnić. Podbiegł do stojącego
niedaleko śmietnika i z całej siły go kopnął. Na szczęście był przytwierdzony
do ziemi. Nagle zza budynku wyłonił się Miki.
–
Stary, nie tłucz się tak – krzyknął. – Czekałem na ciebie, jak było? –
przyjrzał się uważnie przyjacielowi i pokręcił głową ze współczuciem. –
Wnioskuję, że średnio.
Feliks
nakreślił całe spotkanie z dyrektorem, uwagi Kreta co do zawieszenia, obniżenia
zachowania i zaufanie, które Gandlaf do niego miał.
–
Niech cię zawieszą, co tego? – Miki wzruszył bezwiednie ramionami.
–
Ale wtedy nie będę mógł wejść do reprezentacji szkoły w piłce nożnej.
– A
chciałeś?
–
Mówiłem ci kiedyś.
–
Może coś tam mruczałeś pod nosem, ale kto by cię słuchał – odparł, a Feliks
westchnął w odpowiedzi. – Słuchaj, a może byśmy się gdzieś przeszli?
–
Nie, chyba pójdę do domu.
–
Iść z tobą?
–
Doceniam, że chcesz być przydatny, ale nie dzisiaj. Trochę mi niedobrze, pewnie
z nerwów – chłopak oparł się o ogrodzenie przy szkole i odgiął głowę do tyłu.
– Ty
strasznie delikatny jesteś – parsknął Miki. – Idę z tobą do chaty, rumianku ci
zaparzę – zaśmiał się.
Feliks
przewrócił oczyma. Mimo wszystko i tym razem zgodził się na odwiedziny
przyjaciela, chociaż nie do końca miał na nie ochotę i wszystko się w nim
gotowało. Zresztą każdy miałby podobnie, gdyby nowo poznana znajoma okazała się
tak zdradliwa.
W
domu Miki faktycznie zaparzył mu rumianek.
–
Jaja sobie robisz? – zapytał Feliks przyglądając się poczynaniom przyjaciela.
–
Nie. Mówiłem, że ci zaparzę, więc zaparzam. Jakiś problem?
–
Myślałem, że to był taki żart…
–
Nie, nie, nie, mój kochany – mówił, zalewając herbatę wrzącą wodą. – Ze
zdrowiem nie ma co żartować.
–
Mówisz jak moja matka, przestań.
Do
końca dnia oglądali filmy na Netflixie.
Lila
tymczasem, szła przez miasto i cały czas myślała o wydarzeniach, które miały
miejsce w szkole. To wszystko zdecydowanie nie tak miało wyglądać. Nigdy nie
sądziła, że będzie musiała kogokolwiek o cokolwiek oskarżać, tylko po to, żeby
ochronić własny tyłek. Właściwie zżerało ją poczucie winy. Mogła wszystko
Feliksowi wyjaśnić, ale według niej na to było zdecydowanie za wcześnie.
Przechodząc koło księgarni spojrzała przelotnie na wystawę, gdzie zobaczyła
piękny komiks, najnowszy z jej ulubionej serii. Zamyśliła się. Jeśli go kupi,
to nie zje dzisiaj obiadu, jeśli nie, to… W sumie nic by się nie stało, ale
czuła się na tyle podłamana, że po chwili zastanowienia weszła do środka.
***
Noc
już była zupełna, ale Feliks nie mógł spać. Zdawało mu się, że zaraz coś
rozsadzi mu żołądek od środka. Starał się to ignorować, ale ilekroć zamykał
oczy, czuł jak jelita podchodzą mu do gardła. Kiedy Miki z nim siedział nie
odczuwał tego w tym stopniu, ale teraz… Zawsze był podatny na wszelkiego
rodzaju dolegliwości, szczególnie w stresujących sytuacjach. Jego mózg zmienił
się w młynek i teraz mielił wszystko, co na nim ciążyło. Feliks przeklinał go w
myślach. Gdy jego wytrzymałość się skończyła, a mdłości sięgnęły apogeum, wolno
wstał i kurczowo trzymając się za brzuch poczłapał na parter. Zapaliwszy na
parterze światło, zobaczył swoje odbicie w lustrze – był blady, ale to nie była
jego standardowa bladość. Ta miała w sobie zielonkawe odcienie. Mimo tego
trupiego koloru skóry, był rozgrzany, jak kurczak na rożnie. Zdecydowanie miał
gorączkę, a ta w połączeniu z wymiętoszonym żołądkiem, stanowiła mieszankę
wybuchową. Chwiejnym krokiem dotarł do kuchni, gdzie zaczął przeszukiwać szafkę
z lekami w poszukiwaniu jakichkolwiek pomocnych tabletek, ale wszystko co
znalazł, było na przeziębienie albo grypę. Chciał wrócić na górę, ale w
drzwiach stanęła matka.
–
Feliks, co ty tu robisz? Wpół do trzeciej jest – mrużyła oczy przed światłem
lampy.
–
Brzuch mnie boli, ja… – nie dokończył, zamiast tego w kilka sekund znalazł się
w toalecie, gdzie spędził całą resztę nocy, opróżniając swój organizm ze
wszystkiego, co zjadł, lub wypił w ostatnim tygodniu – mówiąc w skrócie
wymiotował jak kot, a właściwie cała chorda przejedzonych Whiskas’em kotów.
***
–
Miki, widziałeś dzisiaj może Feliksa? – Lila złapała chłopaka na szkolnym
korytarzu. – Nigdzie go nie ma, a muszę z nim pilnie pogadać.
–
Nie wiem, wczoraj czuł się dość średnio – mruknął. – O czym ty chcesz z nim
gadać? Mało ma przez ciebie problemów?
–
Nie ma problemów przeze mnie – zaprzeczyła ruchem głowy.
– A,
czyli to wszystko jego wina?
–
Nie… Po prostu muszę z nim pogadać. Co mu wczoraj było?
–
Sam nie wiem, chyba mdłości czy coś… Zresztą po co ci to? Z tego co pamiętam
masz go w głębokim poważaniu.
–
Nie mam – zdenerwowała się. – Wy nic nie wiecie.
– To
może nas oświeć?
–
Muszę z nim pogadać – upierała się.
–
Powodzenia – pomachał jej na pożegnanie. Nie próbowała za nim iść. Już
wiedziała, że sama będzie musiała to załatwić.
Wieczorem,
pod drzwi domu Feliksa podeszła blondynka w okularach. Szła śmiało, z
podniesionym czołem i bez żadnych skrupułów. Chciała porozmawiać i nie miała
zamiaru zrezygnować. Na podwórku przywitał ją Bekon. Uśmiechnęła się do niego
przelotnie i podrapała za uchem, ale wielkiej uwagi mu nie poświęciła. Stanęła
przez drzwiami i zadzwoniła. Otworzył jej blady rudzielec. Przez chwilę
wpatrywał się w nią z niemałym zdziwieniem. Dopiero po chwili wrócił mu głos.
–
Czego tu chcesz? – burknął. – Ponabijać się?
–
Przestań. Chciałam po prostu pogadać.
– A
ja nie.
Próbował
zamknąć drzwi, ale ona wsunęła stopę przez szparę.
–
Czego ty chcesz? – warknął.
–
Powiedziałam i nie będę się powtarzać.
Puścił
drzwi, a ona weszła. Poprowadził ją do salonu, w domu wciąż nikogo nie było.
Sam salon wyglądał jakby Feliks przejął tu całkowitą kontrolę – na stole rzędem
stały kubki po gorzkiej herbacie, obok nich walała się kupa leków
przeciwbólowych i przeciwgorączkowych, a na kanapie leżały rozbebeszone koce i
poduszki. Usiedli na dwóch skrajach tejże kanapy i nawet nie patrzyli sobie w
twarz.
–
Mów co chcesz, a potem możesz iść – zaznaczył chłopak.
–
Zanim zacznę, poczekaj tu chwile.
Wstała
i poszła do kuchni. Śledził ją wzrokiem ze zdziwieniem. Wróciła ze szklanką
mętnej, mlecznej wody. Podała ją chłopakowi.
–
Wypij duszkiem, tylko zatkaj nos.
– Co
to jest?
–
Jak ci powiem, to nie będziesz chciał.
Spojrzał
na nią ze zdumieniem. Ponagliła go skinieniem głowy. Westchnął, zatkał nos i
zaczął pić. Kiedy skończył, mdłości wzrosły do stopnia ostatecznego, po którym
była już tylko śmierć w męczarniach. Zerwał się z kanapy i pognał do łazienki.
Wyszedł z jeszcze bladszą twarzą, ale czuł się lepiej.
– Co
ty mi dałaś? – wymamrotał.
–
Solankę. Woda z solą. Najlepszy sposób na wywołanie wymiotów. Teraz powinno być
ci lepiej.
–
Dzięki – podrapał się w głowę z zakłopotaniem. – Skąd wiedziałaś?
–
Miki mi mówił, że ci niedobrze, zresztą nie jestem ślepa – rzuciła okiem na
zawalony stół. Jak się teraz czujesz?
–
Moje życie to czysta agonia.
– A
poza tym?
–
Nieźle.
Dziewczyna
rozsiadła się wygodniej na kanapie.
–
Teraz ze mną porozmawiasz?
–
Jeśli muszę.
–
Nie musisz rozmawiać, po prostu słuchaj – westchnęła. – Kret mówił, że wezwie
moich rodziców, tylko dlatego go okłamałam. Obydwoje dobrze wiemy, że przecież
to nie ty kradłeś.
– On
tego nie wiedzą. I chce mnie zawiesić. Może nie wspominałem, ale chciałbym być
w reprezentacji szkoły w piłce nożnej, a przez ciebie… Cóż.
Dziewczyna
spojrzała na niego z zakłopotaniem.
–
Nie wiedziałam…
–
Teraz już za późno, żeby to odwrócić. No chyba, że powiedziałabyś jak było
naprawdę, to może…
– Nie
mogę. Mam problemy. Bardzo chciałabym ci pomóc, ale nie wiem jak.
– Po
prostu mów jak było – westchnął. – Może nawet nie będą wzywać twoich starych.
Wlepiła
wzrok w podłogę.
–
Zastanowię się – wstała i poszła w kierunku drzwi. – Solankę zrób sobie jeszcze
wieczorem. Łyżka soli na szklankę. Jutro będziesz jak, ten no… młody Bóg.
Wyszła
zostawiając go samego. Przez chwilę chciał iść za nią i zapewnić, że jej
wybacza i nic wielkiego się nie stało, ale niestety sam przed sobą musiał
przyznać, że to nie prawda. Dodatkowo ten jeden dzień nieobecności na pewno nie
poprawi jego sytuacji, a ręcz przeciwnie. Wszyscy zaczną gadać, że stchórzył i
zwyczajnie się schował. Był pewny, że dokładnie tak będzie. Westchnął ciężko.
Zastanawiał się, o jakich problemach mówiła Lila i czemu tak się bała wezwania
jej rodziców do szkoły. Perfekcjonistka? Była trochę zadziorna, ale kto wie,
może chciała mieć idealne, nieskazitelne CV, nawet kosztem znajomości czy
przyjaźni? Za dużo scenariuszy, za mało dowodów na cokolwiek. Jakby jej nie
zależało, to nie przyszłaby tu i nie próbowałaby pomóc, co więcej nawet jej się
udało, bo rzeczywiście poczuł znacznie lepiej, niż po tych wszystkich lekach,
które do tej pory łyknął.
Wieczorem,
tak jak mu kazała, nalał sobie wody, rozpuścił łyżkę soli i wypił duszkiem.
Kiedy wszystko z siebie wydusił, poczuł się o niebo lepiej, pomijając fakt, że
ciągle miał gorączkę i jak przystało na faceta, przeżywał to jak dżumę. Wrócił
do łóżka, żeby wyspać się przed jutrem, które nie zapowiadało się najlepiej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)