Jeśli
ktoś ma pecha, to zwykle na całego. Wiele książek opisywało historie, gdzie
protagonista napotykał przeszkodę, która z każdym krokiem się wypiętrzała, aż
nie wyrastała do kolosalnych rozmiarów i Feliks był właśnie jednym z nich.
Tego
dnia, rodzice wcześniej wyszli do pracy, więc sam musiał zorganizować sobie
śniadanie i transport. Budzik zawiódł i zadzwonił za późno. Chłopak biegał po
domu naciągając na siebie spodnie, z kanapką posmarowaną pastą do zębów w
ustach. Ostatecznie wybiegł w takim pośpiechu, że nie zabrał ani kurtki, ani
parasola, które później bardzo by mu się przydały.
Przed
ósmą stał na przystanku tramwajowym. Wcześniej wydawało mu się, że na zewnątrz
jest ciepło, teraz nie miał już tego przekonania, tym bardziej, że zaczęło lać.
Drżał i pociągał nosem, nawet co jakiś czas kichał. Wiedział, że cofnięcie się
do domu nie wchodzi teraz w grę. Na dodatek pod nogami kręcił mu się mały
terierek, a co chwila zza pleców słyszał poirytowany głos jego właścicielki.
–
Synek, jak przeziębiony, to siedź w domu! Drażnisz mi pieska! Pańcia nie
pozwoli skrzywdzić skarbu – tu już zwracała się do psa.
Deszcz
lał się na chłopaka nieposkromionymi strugami. Całe szczęście po dziesięciu
minutach podjechał tramwaj. Wbiegł do środka i skurczył się w kącie. Pani z
pieskiem na rękach weszła tuż za nim. Szczeniak otrzepał się i dodatkowo
opryskał chłopaka kolejną porcją deszczówki. Przemoczony do suchej nitki Feliks
kulił się na fotelu i pocierał dłonie, żeby się rozgrzać.
Kiedy
tramwaj stanął, roztrzęsiony wypadł na zewnątrz. Nie padało już na szczęście,
ale chmury wciąż krążyły po niebie i nie było zbyt ciepło. Rozbryzgując kałuże
deszczu wbiegł po schodach i znalazł się na szkolnym korytarzu. Stenia
spojrzała na niego krzywo, po czym przydreptała, żeby wytrzeć gromadzącą się
wokół kałużę. Chciał ja wyminąć i pobiec do klasy, tym bardziej, że kilka minut
temu zaczęła się już druga lekcja.
–
Ogrzewanie nie działa – krzyknęła za nim. Obejrzał się i zobaczył, że
sprzątaczka ma na sobie gruby kożuch. On był z kolei ubrany w cienką,
ciemnozieloną bluzę, która na dodatek cała nasiąknięta była deszczówką. – Leć
do klasy – dodała, kończąc wycierać wodę.
Na
drugą lekcję, jaką był polski, wpadł zdyszany, z progu przepraszając za
spóźnienie. Niepolska uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i kazała zająć
miejsce.
–
Nie jest ci zimno? – zapytała lustrując go wzrokiem. – Jesteś cały przemoczony.
–
Jest okay – zapewnił i zajął swoje miejsce koło Mikiego. Dygotał jeszcze i
pociągał nosem, ale nauczycielka więcej go o nic nie pytała. Sprawdzała właśnie
obecność, jedynie Szprychy nie było w szkole, ostatnio coraz częściej,
właściwie przychodził tylko na ostatnie lekcje. Feliks tymczasem zauważył, że
cała klasa siedzi ubrana w kurtki i automatycznie zrobiło mu się zimniej.
Starał się nie zwracać na siebie uwagi i próbował jak najciszej pociągać nosem.
Na przerwie Miki zaoferował, mu swoją kurtkę, ale ten odmówił.
–
Daj spokój stary, przeziębisz się – nalegał.
– Od
kiedy ty się o mnie martwisz? – zaśmiał się Feliks, wycierając nos.
–
Ostatnio ciągle ci coś jest, a jak ja cię nie przypilnuję, to nikt tego nie
zrobi. Miejsce na cmentarzu jest dość drogie, a ty pewnie jeszcze nie myślałeś
nad polisą. Na twoim miejscu bym się nad tym poważnie zastanowił. Bierz tą
kurtkę i nie kozakuj.
–
Daj spokój…
–
Daj spokój, daj spokój, a rozłożysz się na tydzień, co najmniej. W sumie, może
podczas twojej nieobecności prawdziwy złodziej zachciałby coś ukraść i
odsunąłbyś od siebie podejrzenia?
–
Nie gdybaj, jeszcze nie jestem chory.
–
Już niedługo, zobaczysz – w odpowiedzi Feliks kichnął potężnie. – O widzisz?
Już się zaczyna.
Ostatecznie pod koniec dnia, chłopak był tak
zmarnowany, że całkowicie zapomniał o swojej pogadance z dyrektorem. Był już w
drodze do wyjścia, aby najszybciej ulotnić się do domu, ale zatrzymał go Miki,
wspaniałomyślnie przypominając o tym nieszczęsnym spotkaniu. W myślach pożegnał
się już z gorącą herbatą, kocem i działającym kaloryferem... Mimo wszystko
podziękował mu, bo gdyby dzisiaj nie zjawił się u Gandalfa miałby jeszcze
większy problem. Zawrócił niechętnie i po chwili stał pod sekretariatem. Miki
zaoferował, że poczeka, na co Feliks skinąłem głową, po czym zapukałem do
drzwi. Wpuściła go sekretarka i od razu został zaproszony do gabinetu dyrektora.
Gandlaf siedział za swoim biurkiem i zgłębiał tajniki najnowszych technologii –
mówiąc bardziej po ludzku pisał sms na telefonie. Zobaczyć kogoś takiego jak on
z komórką było cudem, o smartfonie nie wspominając. Jeszcze nie zauważył
chłopaka, zorientował się dopiero, kiedy usiadł na krześle naprzeciw niego.
– O,
jesteś już – nerwowo odłożył telefon, jakby chciał wyprzeć się przed światem,
że kiedykolwiek go dotykał. Skrzyżował ręce na piersi i zlustrował Feliksa
wzrokiem. – Nie za zimno ci?
On
również siedział w płaszczu, na dodatek bardzo grubym i ciepłym. W odpowiedzi
chłopak tylko kichnął, zasłaniając usta dłonią. Nie chciało mu się tłumaczyć,
więc wzruszył ramionami. Gandalf nie drążył tematu. Na nos nasunął okulary i
przybrał pozę mędrca, który ma osądzić los zbłąkanego niewiernego. Dla lepszego
efektu ułożył dłonie na kształt piramidki i rozparł się wygodnie w fotelu.
–
Miałeś czas, żeby zastanowić się nad sowim zachowaniem – zaczął z poważną i
groźną miną – i przypominam ci dodatkowo, że jest to twoja ostatnia szansa.
Masz mi coś do powiedzenia?
– To
samo – odparł chłopak. – Nie kradłem, nie kradnę i nie zamierzam kraść.
Chyba
nie takiej odpowiedzi dyrektor się spodziewał. Zapewne nie chciał sięgać po
radykalne środki. Policja zdecydowanie popsułaby renomę szkoły, ale przecież
nie powie o tym głośno. On, jak i inni nauczyciele zbagatelizowali już tyle
przypadków palenia i picia na, a także poza terenem szkoły, że i w tym
przypadku mogłoby się obejść bez tego. Oczywiście, wcześniej musiałby się
znaleźć skradzione przedmioty.
–
Jeśli nie przyznasz się po dobroci, będę zmuszony wezwać policję – zagroził,
chodź sam wiedział, że wiele w tym prawdy nie ma. Mimo wszystko, był dumny z
własnego, przekonywującego tonu. – Nie chciałbyś chyba mieć problemów.
–
Nie chcę mieć, to prawda, ale tłumaczę, że to naprawdę nie byłem ja – wypierał
się uczeń.
Zapanowała
niezręczna cisza. Dyrektor chłodno kalkulował, młody wiercił się niespokojnie.
–
Mogę coś zaproponować? – spytał Feliks, kiedy przez pięć minut żadne z nich się
nie odezwało. Kontynuował nie czekając na odpowiedź. – Mówiłem panu, że ta
dziewczyna prosiła mnie, żebym jej przyniósł...
–
Tak, ale ona zaprzeczyła – przerwał Gandalf.
–
Nie wiem dlaczego – jedyne, co wiedział w tej sprawie tylko, że nie chciała, by
jej rodzice musieli odwiedzić szkołę, ale nie podzielił się tymi
spostrzeżeniami z dyrektorem – ale jeśli jest u nas w szkole monitoring, może
pan się sam przekonać jak było naprawdę.
Przez
chwilę trawił w myślach wszystkie za i przeciw tego pomysłu. Był trochę zły, że
sam nie wpadł na to wcześniej.
–
Uczniowie nie mają prawa do oglądania nagrań z monitoringu szkolnego – odparł
rzeczowo.
–
Ale pan ma – podchwycił dzieciak. – I może pan z tego prawa skorzystać.
Zastanawiał
się kolejnych kilka minut, po czym bez słowa włączył stojący na biurku
komputer. Sprzęt zaczął cicho szumieć. Chwilę klikał w klawisze klawiatury, po
czym z powrotem spojrzał w stronę ucznia.
–
Przypomnij mi jaki to był dzień? – padło beznamiętne pytanie.
Feliks
podał datę, a Gandalf wrócił do klikania. Wszystko szło zgodnie z planem.
Chłopak pozwolił sobie nawet wychylić tak, żeby mógł widzieć ekran. Dyrektor
nie zwrócił na to zbytnio uwagi. Wysłuchał wskazówek co do miejsca i czasu
rozmowy z Lilą, po czym włączył odpowiednie nagranie. Przez chwilę obserwowali
korytarz po którym przebiegały tabuny uczniów.
–
Kamer w szatni niestety niema – poinformował w między czasie Gandalf. – A
przydałby się... – mruknął do siebie po chwili.
Trochę
się uspokoiło i na ekranie pozostali tylko Feliks z Lilą. Nagranie nie miało
dźwięku, ale widać było, że rozmawiali, później obydwoje oddalili się, a po
następnych kilku minutach wrócili i tym razem Feliks podał dziewczynie banknot,
po czym każdy poszedł w swoją stronę.
–
Widzi pan? Dokładnie tak jak powiedziałem – Feliks oparł się na fotelu i
skrzyżował ręce na piersi. – A ponieważ jedyny argument jaki mieliście
przeciwko mnie właśnie przepadł, to uznaję, że jestem czysty.
Trochę
skołowało to Gandalfa, ale ostatecznie musiał przyznać swojemu zbłąkanemu
niewiernemu rację. Jak na człowieka bardzo ambicjonalnego, przyszło mu to z
niemałym trudem.
– W
takim razie, dlaczego twoja koleżanka skłamała? – zapytał, żeby podbudować
swoją linię obrony.
–
Spróbuję się dowiedzieć – zaoferował szybko.
– I ważniejsza
kwestia, skoro nie ty kradłeś, to kto?
–
Pojęcia nie mam, proszę pana, ale to już chyba nie leży w mojej gestii.
– I
to na pewno nie byłeś ty? – upewnił się.
–
Zapewniam.
–
Dobrze... Powiedzmy, że wierzę, ale pamiętaj, że jesteś na celowniku. Jak coś
wywiniesz, nie będę już taki wspaniałomyślny. A teraz leć, bo wyglądasz na
nieźle zaziębionego.
Nie
musiał dwa razy powtarzać. Rudzielec wyleciał z jego biura jak Stoch odbijający
się z progu i poszybował do wyjścia. Gandalf chwilę rozmyślał gładząc brodę.
Prawdę mówiąc, polubił rodziców chłopaka, wydawali się inteligentnymi ludźmi,
więc nie za bardzo chciało mu się wierzyć w winę Feliksa. Z kolei jeśli nie on
to kto? I jak się za to zabrać? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi.
Na przyjaciela przed wejściem czekał Miki.
– I
jak? – zapytał jak tylko go zobaczył.
–
Uwierzył. Zostałem uniewinniony – uśmiechnął się promieniście w odpowiedzi.
–
Nie gadaj.
–
Monitoring. Nakręcił całą moją rozmowę z Lilią – chłopak wyjął z kieszeni
chusteczkę i wytarł nos. – Chodź do domu, bo zaraz z katarem wypłynie mi mózg.
Po
paskudnym, szarym piątku nadeszła cudowna, słoneczna sobota. Feliks spał
jeszcze, mimo późnej godziny, ale nikomu to nie przeszkadzało. Wczoraj, gdy
wrócił do domu był bardzo niewyraźny, więc na prośbę mamy, zbadał go tata.
Wszyscy, łącznie z ojcem lekarzem, byli pewni, że nabawi się grypy, ale ku ich,
a nawet samego Feliksa zdziwieniu, wyszedł z tego jedynie z lekkim
przeziębieniem. Mama
nalegała też, żeby poleżał trochę, ale piękna pogoda wywabiła go na dwór, więc
zdzwonił się z Mikim i około południa byli już w mieście. Chwilę kręcili się
bez celu, później poszli do kina na jakiś nowy film, którego tytułu nawet nie
zapamiętali, w każdym razie nie był zbyt powalający. Ostatecznie wrócili do
domu po deskorolki. Chcieli pojeździć trochę tu i tam, a ostatecznie ni stąd,
ni zowąd znaleźli się pod kamienicą Lili.
–
Stary, co my tu właściwie robimy? – zapytał Miki, który bez żadnych pytań
jechał za Feliksem i nie zastanawiał się zbytnio dokąd zmierzają.
–
Chcemy coś sprawdzić – odpowiedział i oparł się o ścianę w bezpiecznej
odległości od bramy. Spojrzał na zegarek.
– Co
konkretnie?
–
Wtedy, kiedy za nią szliśmy wyszła z domu przed szesnastą. Jeśli mamy
szczęście, to dzisiaj też gdzieś pójdzie, może nawet w to samo miejsce. Wtedy
za nią pójdziemy i zobaczymy jak rozwinie się sytuacja.
– A
jeśli nie? Może to było jednorazowe wyjście.
–
Mówię przecież, że zobaczymy.
–
Mam nadzieję, że masz świadomość, ze ten plan jest tak bezsensowny, jak moje
próby poprawienia pał z chemii, prawda?
–
Może…
No i
czekali. Miki grał w coś na telefonie, Feliks z kolei obserwował bramę. Po pół
godziny byli już trochę zrezygnowani i właściwie chcieli się zbierać, ale nagle
wyszła – ten sam makijaż, taka sama fryzura, znów jakby kilka lat starsza. Tym
razem aż tak ich to nie zdziwiło.
– Co
teraz? – wyszeptał Miki, chociaż nawet jakby powiedział to głośno, to Lila i
tak była zbyt daleko, by ich słyszeć.
–
Teraz zobaczymy gdzie ona chodzi taka odstrzelona.
–
Znowu ją będziesz śledził?
–
Nie. My będziemy.
–
Nie podoba mi się to – mruknął niechętnie. – Ale skoro ci aż tak zależy, to
jestem w stanie się poświęcić. Dla dobra sprawy, czy coś... Ale weźmiesz mnie
jako świadka na waszym ślubie.
Wskoczyli
na deskorolki i bardzo wolno jechali za nią. Bezpieczniej byłoby iść, ale
zgodnie stwierdzili, że nie chce im się dźwigać desek. Lila szła szybko i nie
odwracała się, co ułatwiało chłopakom wtapianie się w tłum. Zatrzymała się
dopiero przed jakimś pubem. Feliks z Mikim przystanęliśmy kawałek dalej,
przyglądając się budynkowi, do którego wchodziła. Niski, dość obskurny, połowa
szyb była wybita, a do środka wchodzili ludzie dość nieciekawi, można było
stwierdzić, że nie byli do końca trzeźwi (przynajmniej większość). Tym bardziej
zastanawiało ich, czego szuka tam Lila.
–
Wchodzisz tam?– zapytał Miki.
– A
ty?
– Ja
poczekam.
– No
nie gadaj, że się boisz – zaśmiał się.
– Oczywiście,
że nie, ale to idiocenie się, to był twój pomysł, więc teraz ty idziesz
zmierzyć się z konsekwencjami, stary. Będę osłaniał tyły.
Rudzielec
nie nalegał. Zostawił mu swoją deskorolkę i ruszył w stronę wejścia do pubu.
Z
bliska budynek wyglądał jeszcze gorzej. Tynk odchodził płatami, ale
prawdopodobnie była to nawet zmiana na lepsze biorąc pod uwagę musztardowy
kolor ścian. Nad drzwiami wisiał szyld, na którym kiedyś była chyba wymalowana
nazwa, ale najwyraźniej już się zatarła i nikt nie trudził się by ją odnowić.
Przed drzwiami rozwalały się stare parasole z logiem Tyskie i puszki po tym samym napoju. Od razu po wejściu do środka
człowiek musiał zmierzyć się z falą zapachów, między innymi piwa, potu i
kebabu. Przy rozrzuconych po całej sali stolikach siedzieli niezbyt eleganccy
klienci. Jedli, pili, śmiali się i rozmawiali.
–
Ty, mały, czego tu!? – krzyknął jeden z siedzących i zakrztusił się rechotem.
Chłopak
zignorował go, po czym zaczął rozglądać się nerwowo po pomieszczeniu. Zza
zaplecza wyszły dwie kelnerki w czarnych fartuszkach. Jedną z nich była Lila.
Wyminął kilka stolików i stanął naprzeciw niej.
–
Hej – przywitał się jak gdyby nigdy nic. – Musimy pogadać.